Kiedyś na tafli lodowiska przy Ośrodku Kultury Fizycznej w Górze było słychać śmiech dzieci, szelest łyżew i sporadyczne wybuchy entuzjazmu z udanego piruetu. Dziś jedyne, co przypomina o tym "lodowym raju", to rosnąca trawa i gorące dyskusje o tym, dlaczego pół miliona złotych z budżetu gminy zamieniło się w kompletną klapę. Zadajmy sobie zatem pytanie: czy to lodowisko było inwestycją marzeń, czy może zimowym snem, który nigdy nie powinien się spełnić?
Od triumfu do totalnej katastrofy
Zaczęło się obiecująco. Sezon 2017/2018 był prawdziwym hitem – mieszkańcy Góry tłumnie przybywali, by cieszyć się nową atrakcją. Rok później było równie dobrze. Lodowisko wydawało się jednym z niewielu pomysłów, które mogły ożywić miasto zimą. Jednak już w sezonie 2019/2020 coś zaczęło zgrzytać – i to nie tylko w mechanizmie chłodzącym taflę.
Za blisko pół miliona złotych gmina kupiła lodowisko, które – jak nieoficjalnie mówili pracownicy Ośrodka Kultury Fizycznej – było bublem od samego początku.
Zimowe obietnice w politycznym sosie
Poprzednia burmistrz, Irena Krzyszkiewicz, w swoim stylu próbowała zbić kapitał polityczny na obietnicach. „Będziemy działać, aby lodowisko znów funkcjonowało” – deklarowała, ale jednocześnie zastrzegała, że bez zadaszenia nic z tego nie wyjdzie. Brzmi jak sprytny plan – stworzyć problem, a potem uzależnić jego rozwiązanie od kolejnej inwestycji. Gdzieś między wierszami można było wyczuć: „Nie da się, ale przecież musimy mówić, że się staramy.” Ile razy nam była burmistrzyni obiecywała pociągi z Góry? I ile ich odjechało po szynach? Równe zero.
Jakie były efekty tych „starań”? Tafla lodu, która zamiast mrozić, topniała szybciej niż zaufanie mieszkańców do władz.
Ekonomia na śliskiej tafli
Według szacunków, utrzymanie lodowiska pochłaniało od 160 do 180 tysięcy złotych na sezon. Dodać do tego należy wcześniejsze koszty zakupu 136 par łyżew, figurek do nauki jazdy oraz przenośnej ostrzałki, całość nabiera rozmachu typowego dla inwestycji, które mają być „na pokaz”. Ktoś mógłby powiedzieć, że lodowisko to inwestycja w zdrowie i rekreację. Ale czy można mówić o inwestycji, jeśli sprzęt po trzech sezonach jest bezużyteczny?
To trochę jak kupić samochód za pół miliona, który przestaje działać po trzech latach, a mechanik rozkłada ręce: „No wie pan, to taki model, więcej się nie da naprawić, trzeba wybudować garaż.”
Czy ktoś widział te płozy?
Zamówione przez gminę akcesoria, takie jak płozy saneczkowe czy suszarka do łyżew, również budzą pytania. Ile razy zdążyły się przydać, zanim okazało się, że „więcej się tego nie da rozłożyć”? Czy stoją teraz zapomniane w magazynie, symbolizując gorzką ironię tej inwestycji? Może warto by je wystawić na aukcję – choćby po to, by mieszkańcy mogli choć raz po 2020 roku skorzystać na lodowisku, kupując pamiątki.
Co dalej z górowskimi marzeniami o lodzie?
Dziś lodowisko to już tylko wspomnienie, za które podatnicy zapłacili, a mieszkańcy śmieją się przez łzy. Czy nowa władza ma plan na rewitalizację tej nieudanej inwestycji? A może lepiej zostawić ten temat w zamrażarce, licząc, że mieszkańcy w końcu zapomną?
I na koniec najważniejsze pytanie: kto poniesie odpowiedzialność za decyzję, która kosztowała gminę tak wiele, a przyniosła tak mało? Jeśli odpowiedzią jest tylko cisza, to pozostaje mieć nadzieję, że przyszłe inwestycje nie będą równie „lodowate” w skutkach.
Epilog: przestroga dla innych
Górowskie lodowisko to przykład na to, jak nie planować inwestycji publicznych. Miejmy nadzieję, że ta historia stanie się przestrogą, a nie wzorem do naśladowania dla kolejnych pokoleń decydentów. Bo kto wie – może kiedyś, przy innej władzy, lodowisko w Górze zmartwychwstanie. Na razie jednak jedyne, co można tam robić, to ślizgać się... na politycznych obietnicach.
Komentarze
Prześlij komentarz