Luiza Pawlak, pełna pasji opiekunka bezdomnych kotów z Góry, niejednokrotnie staje w centrum kontrowersji. Mimo wieloletniego poświęcenia dla zwierząt, jej działalność budzi skrajne emocje – od wsparcia po ostrą krytykę. W rozmowie z DGR24 Luiza opowiada o wyzwaniach, z jakimi zmaga się każdego dnia, walcząc o życie i dobrostan bezdomnych zwierząt. Poznajmy bliżej historię kobiety, dla której koty stały się życiową misją.
DGR24: W Górze budzi Pani kontrowersje. Jedni wskoczyliby za Panią w ogień, inni nie szczędzą słów krytyki w komentarzach. Skąd to się bierze? Przecież nikogo nie trzeba przekonywać, że ratuje Pani bezbronne zwierzęta.
Luiza Pawlak: Tak, mam 50% osób, które mnie wspierają, i są to ludzie pełni empatii do zwierząt, ludzie, którzy sami mają zwierzęta i zależy im na ich dobru. Tacy ludzie wspierają to, co robię na rzecz zwierząt. Niestety, drugie 50% to osoby, dla których kot to tylko kot, który chodzi własnymi ścieżkami. Takie myślenie jest błędne. Niektórzy ludzie traktują psa czy kota jak członka rodziny, ale ta druga połowa myśli, że kot powinien jeść myszy lub dostawać resztki z obiadu. Jest też mnóstwo przeciwników kastracji. Kastracja zapobiega bezdomności, a przez te 10 lat, odkąd działam, widziałam wiele śmierci. Niektórzy ludzie mają dziwne podejście do tego tematu. Często słyszę teksty typu: „O Jezu, żadna kastracja, przecież to tak, jakby pani swojego chłopa wykastrowała.” Z takimi ludźmi toczę najwięcej sporów, i to właśnie oni mnie nie lubią.
DGR24: Postawy górowian wobec akcji ratunkowych dla bezdomnych zwierząt są różne. Co najdziwniejszego Panią spotkało?
Luiza Pawlak: Co do postaw górowian, to denerwuje mnie, gdy ktoś zgłasza zwierzę, proszę o przetrzymanie, bo muszę dojechać na miejsce. Przyjeżdżam, a potem słyszę, że mam sama szukać tego zwierzaka, bo ta osoba nie mogła go przez 5 minut przetrzymać. Ludzie często się wykręcają, najczęściej mówią, że nie mają auta albo że nikt ze znajomych nie ma, więc nie mają jak dowieźć zwierzęcia do domu tymczasowego (często szukam domu tymczasowego, gdy w kociarni nie ma wolnych klatek). Albo ktoś zgłasza kota, gdy mnie nie ma w Górze, więc mówię: „Proszę zawieźć go do mojej weterynarz, ona przyjmie go do szpitalika”, a wtedy słyszę: „Ja mam co robić, a nie tracić czas na weterynarza, przecież Pani jest od kotów”. Ludzie potrafią dzwonić domofonem o 2-3 w nocy, zgłaszając psa czy kota. Jestem osobą prywatną, która kocha zwierzęta, dlatego im pomagam, ale ludzie czasem naprawdę przeginają. Ostatnio była taka pani, która błagała o pomoc, obiecywała, że będzie wozić zwierzęta na zabiegi, a jak przyszło co do czego, to miała kosmetyczkę, fryzjera, zepsute auto... i zostałam ze wszystkim sama. Ale są też dobrzy ludzie, mało ich, ale są. Na przykład, kastrując i leczący koty spod Rosette, poznałam cudownego pana, który ma działkę przy Rosette. Pomagał podczas łapania stada kotów i co miesiąc wspiera mnie finansowo. Jest też cudowna starsza pani, która bardzo pomagała mi przy łapaniu kotów na działkach. Niestety, często słyszę od ludzi, że „jak będę kastrować, to niedługo gatunek zniknie”. W Górze jest tak duża bezdomność przez bezmyślne rozmnażanie zwierząt, że to raczej nigdy nie nastąpi, żeby koci gatunek zniknął.
DGR24: Nie zawsze jest kolorowo. Z Pani emocjonujących wpisów wynika nieraz, że kończy Pani działalność charytatywną, a mimo wszystko trwa ona nadal. Co jest motorem?
Luiza Pawlak: Ze względu na problemy zdrowotne nie pomagam już tak jak kiedyś. Kiedyś mogłam mieć jednocześnie około 30 bezdomnych kotów w kociarni, garażu, czasami awaryjnie, bo nie potrafiłam odmówić pomocy. Na szczęście problemy zdrowotne nauczyły mnie mówić "nie". Ciężko jest działać samemu, niestety, mimo licznych próśb o wolontariuszy, którzy mogliby pomóc np. w łapaniu kotów na klatkę-pułapkę lub przetransportowaniu kota na zabieg, nikt nigdy się nie zgłosił. Albo choćby pomóc w opiece nad kociarnią, np. dać kotom jedzenie podczas mojej nieobecności w szpitalu. Dlatego teraz biorę mniej zwierząt. Jeden kot idzie do adopcji, biorę kolejnego. Dzikie koty, po leczeniu i kastracji, wypuszczam w miejsce ich bytowania. Motorem jest świadomość, że te chore koty mogą umrzeć gdzieś w krzakach, niezauważone, a moje sumienie na to nie pozwala. Zwierzęta uczą cierpliwości.
DGR24: Jak ocenia Pani dotychczasowe działania gminy Góra? Na ten moment ciężko wypowiadać się o czasie, gdy stery urzędu przejął Tadeusz Juska. Jak wyglądała współpraca z Ireną Krzyszkiewicz i jej pracownikami?
Luiza Pawlak: Działania gminy są po prostu śmieszne. Mam nadzieję, że nowy burmistrz będzie bardziej empatyczny wobec zwierząt. Kiedyś napisałam do pani burmistrz z propozycją współpracy, zapytałam też o miejsce, w którym mogłabym zrobić kociarnię. Niestety, pani burmistrz odpowiedziała, że koty są zwierzętami wolnożyjącymi i że to gmina jest odpowiedzialna za pomoc. Co mnie rozśmieszyło, bo dwa razy weterynarz, który ma umowę z gminą, poprosił mnie o przyjęcie dwóch kotów po wypadku, bo gmina by się tym nie zajęła. Kto w końcu opłaci chirurga i zabieg? Raz byłam w gminie, jak w 2018 roku zaczynałam kastracje, około 40 kotów pod PZU. Urzędnik zapytał mnie, ile jest kotów, a gdy odpowiedziałam, stwierdził, że to niemożliwe, i kazał mi przyjść po nowym roku. Po nowym roku zdążyłam już dawno te koty wyłapać.
DGR24: Pewna kobieta powiedziała mi, że pracownik gminy o imieniu Lucjan czy Leszek zamiast udzielić pomocy w urzędzie skierował ją do Pani.
Luiza Pawlak: Działania gminy są takie, że mnóstwo ludzi pisze do mnie, bo gmina ich do mnie odsyła. Mam te wiadomości od ludzi, którzy pisali: "Gmina nie ma miejsca, żeby przetrzymywać koty i szukać im domów, ale kazali się odezwać do Pani". Stało się to nagminne, aż w końcu nie wytrzymałam i zaczęłam opisywać to publicznie. Myślę, że dotarło to do nich, bo na szczęście, odpukać, teraz nikt, kto do mnie pisze, nie wspomina o tym, że został odesłany przez gminę.
DGR24: Jak wygląda świadomość górowian?
Luiza Pawlak: Są też osoby, które mają empatię wobec zwierząt i zależy im na kastracjach. Piszą do mnie z prośbą o pomoc, bo gmina kastruje tylko jednego kota rocznie na rodzinę. Ja kastruję około 80-100 kotów rocznie. Czyli miałabym czekać 100 lat, żeby wszystkie wykastrować? Działania gminy polegają na tym, że urzędnicy siedzą na stołkach, dostają wypłaty i nic poza tym.
Przykład? Kiedyś prosiłam o kastrację kotów spod PZU. Pani w wydziale środowiska (nie będę podawać nazwisk, bo nie zależy mi na obrażaniu kogoś) nie rozróżniała kastracji od sterylizacji. Jakie to działania, skoro sami nie wiedzą, co robią? To moje zdanie i opinia, ale oczywiście szanuję, jeśli ktoś ma inne zdanie. Dla kontrastu podam przykład. Kilka lat temu wyjechałam do Dusznik-Zdroju. Znalazłam tam bardzo chore koty, ale nie otrzymałam żadnej pomocy od tamtejszej gminy, więc zabrałam koty do siebie, do kociarni. Gmina bardzo ładnie się zachowała, napisali do mnie na Facebooku i pokryli część kosztów leczenia u mojego weterynarza. Można? Można. Dla chcącego nic trudnego, by naprawdę pomagać. Trzeba tylko chcieć.
DGR24: Czy jest aż tak fatalnie z naszym urzędem?
Luiza Pawlak: Ostatni incydent z gminą. Zadzwoniła do mnie pani, że potrącony został dwumiesięczny kociak. Powiedziałam, żeby zawiozła go do mojego weterynarza (na stałe współpracuję z Frodo w Rawiczu), ale nie miała jak. Później się okazało, że kot trafił przez gminę do weterynarza. Zadzwoniłam do gminy i zapytałam, co z kotem. Pan odpowiedział, że kot zostanie wypuszczony. Mówię, że chce wypuścić dwumiesięcznego malucha z połamaniami? Uparłam się, żeby go przejąć, a pan stwierdził: "Jak pani chce, to proszę go wziąć".
Również karmiciele, którzy dostają karmę od gminy, skarżą się, że koty jej kompletnie nie jedzą. Warto zainwestować w coś lepszego, nie mówię tu o karmach z najwyższych półek, ale obecne są po prostu marne. Pieniądze idą na karmę, którą ludzie wyrzucają, a karmiciele muszą kupować za swoje. Dodam jeszcze o budkach drewnianych dla wolno żyjących kotów. W innych miastach gminy je dostarczają, u nas niestety dostaję je dzięki darczyńcom.
DGR24: Mówi Pani o kociarni. Co to za miejsce? Ile jest tam kotów? Ile kosztuje utrzymanie miesięcznie? Jak osoby czytające ten wywiad mogą pomóc?
Luiza Pawlak: Jak 10 lat temu zaczynałam ratować koty (bo przez pierwsze dwa lata ratowałam tylko psy i miałam wtedy miejsce w hoteliku, z którym współpracowałam), to nie było miejsca dla kotów. Zgłosiłam się telefonicznie do gminy z propozycją współpracy, czy mają jakieś miejsce, ale odpowiedź była negatywna. Wtedy mój tata, jeszcze żyjący, dobudował na działkach pomieszczenie obok altanki, które przerobiłam na kociarnię. Tak zaczęła się moja historia. W tym roku sama skończyłam remont. W jednym pomieszczeniu są akcesoria kocie, w drugim klatki kennelowe, gdzie przebywają koty. Zdrowe koty są wypuszczane dwa razy dziennie, by mogły się bawić i biegać. Ogrzewanie jest na prąd, co niestety kosztuje od 1000 zł wzwyż miesięcznie w sezonie grzewczym.
Na dzień 27 września mam w kociarni 13 kotów (4 dorosłe i 9 maluszków) oraz 3 koty w domach tymczasowych (jeden kot jest po przejściach, nad którymi trzeba pracować behawioralnie, a drugi ma nowotwór).
Każda pomoc jest potrzebna, zarówno rzeczowa (podkłady 60x90, mokra karma, karma weterynaryjna gastro, karma monobiałkowa, witaminy Vetomune, smakołyki, zabawki), jak i finansowa. Ratuję koty dzięki zbiórkom, a czasem trafiają zwierzęta, których leczenie jest bardzo kosztowne. Ale przecież każde zwierzę ma prawo żyć bez cierpienia. Na moim profilu zawsze udostępniam linki do zbiórek, a na koniec rozliczam się z fakturami i paragonami.
DGR24: Dziękujemy za rozmowę.
Super, gratulacje, oby tak dalej. I tak trzymać.
OdpowiedzUsuńWspaniała kobieta o pięknym sercu
OdpowiedzUsuńWieczne narzekanie
OdpowiedzUsuńWrzuciłeś coś na aukcje, czy będziesz narzekać, że też nie masz?
UsuńPani Luiza To cudowna osoba mi też pomogła.
OdpowiedzUsuńSama bym lepszego patentu na życie nie wymyśliła...rozumiem, że Pani nie pracuje no bo skąd $ na codzienność się biorą ?
OdpowiedzUsuńGłupia, stara, nadęta,sfrustrowana babo.
UsuńZajmij się pomaganiem komukolwiek za własne pieniądze, oddaj wszystko co masz innym, słabszym. A potem oceniaj.
Jakie puste musi być twoje życie.
2 pieczenie na 1 ogniu.... dostaję $ na koty i swoje utrzymanie przy tym. Nie ma nic za darmo i sama tak uważam !
OdpowiedzUsuńNo to do roboty!!!! Opiekuj się kotami 24 godziny na dobę i korzystaj z kasy ile się da! Tylko jeden warunek - koty mają być, wyleczone, nakarmione I zaopiekowanie 24 godziny. Przypuszczam, że takie coś jak ty nawet złamanego grosza nie wpłacił na bezdomniakow. Żenada i chamstwo te anonimowe komentarze
UsuńPani Luiza to super osóbka o wielkim sercu. Nie wiem skąd takie uszczypliwe komentarze na temat zarobków (ta Pani zarabia), pewnie pozostawione przez osoby, które nigdy nie pomogły żadnemu kotu i żałują na najtańszą saszetę.
OdpowiedzUsuńCzytam komentarze zawistych kobiet To śmiać mi się chce . Znam Panią Luizę przecież ona pracuje , nie wiem czy osoby konentujace nie widzą na jej profilu że każdego kota wkleja faktury i paragony ?
OdpowiedzUsuńPapierki można załatwić i nagiąć rzeczywistość.
UsuńJak się kończą fundusze to łapanie bezpańskich kotów i dejcie dejcie....I tak w kółko.
Ciekawie kiedy Pani Luiza ma czas na zajmowanie się tymi kotami jak wiecznie w swoich postach jest w szpitalu😆 i wiecznie szuka chętnych żeby tylko ktoś zawiózł gdzieś koty a koniec końców Laury zbiera ona😂 Tylko naiwni ludzie wierzą w jej ogromną pomoc. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńKto wozi bo nigdy nikogo znaleźć Nie może żeby ktos zawiózł tylko wozi sama ze swoich prywatnych pieniędzy
UsuńGdybyś choć raz pomógł, to wiedziałbyś na czym to wszystko polega i może byś takich bredni nie pisał. Ale jak ktoś nigdy nikomu.... to tylko podejrzewa, oskarża i osądza swoją miarą.
UsuńHejterzy Luizy,mam wam tylko jedno do powiedzenia: ⭐⭐⭐⭐⭐ was ❗
OdpowiedzUsuńWeź się jedna z drugą za taki patent i zobaczymy jak się dorobicie. Nie macie pojęcia ile ona swoich prywatnych pieniędzy jeszcze w te koty wkłada. Durnota ludzka nie zna granic.🫣🫣
OdpowiedzUsuń